17/04 Mazovia MTB Marathon Józefów – lekko nie było

  • Post author:
  • Post category:Rower

W czasie, gdy moja drużyna w silnym składzie walczyła na frontach ŚLR i BikeMaraton ja wybrałem się do Józefowa na Mazovię. Z uwagi na Półmaraton Warszawski nie mogłem wystartować w inauguracji cyklu, ale dzięki uprzejmości organizatora mogłem stanąć w 4. sektorze startowym, wywalczonym w poprzedniej sezonie. Nowe miejsce, nieznana trasa, choć okolica jakby znajoma ze startów w Poland Bike.

Przyjechałem dość wcześnie, do startu pozostała jeszcze ponad godzina, miałem więc czas na rozeznanie w miasteczku startowym umiejscowionym na terenie Holiday Inn Józefów. Setki rowerów obok eleganckiego hotelu, pola golfowego i innych atrakcji wyglądały co najmniej ciekawie. Słońce całkiem mocno przygrzewało, więc jedyną rozsądną opcją stroju było „na krótko”. Była więc okazja, by sprawdzić nowy strój w warunkach prawie letnich.

Szybkie złożenie roweru, ostatnie poprawki w regulacji, kontrola ciśnienia w oponach i delikatna rozgrzewka. Już okolica startu pokazała, że na trasie będzie sporo piachu. Ale przynajmniej było sucho, mimo deszczu poprzedniego wieczoru.

Tuż przed ustawieniem się w sektorze dogonił mnie Piotrek, później okazało się, że startował jeszcze Krzysztof, ale mimo rzucających się w oczy kolorów stroju nie znalazłem go w tłumie kolarzy. Zabrakło czwartego do brydża, nawet dziadka nie mieliśmy, ale co zrobić.

11:30 iiii START!!! Krótkie odstępy między startami sektorów, więc dość szybko kolej na mnie. Niestety nie udało mi się ustawić w pierwszej linii, więc start nie tak dynamiczny, jakbym chciał. Najpierw leśna, piaszczysta ścieżka, dwa zakręty i wyjazd na asfalt. Jedna z niewielu szans na złapanie dobrej pozycji, więc staram się trzymać tempo. Na 4-tym koniec asfaltu, kawałek ubitej gruntówki i wjeżdżamy do lasu. Zaczynają się odcinki singlowe, łachy mniej lub bardziej luźnego piasku. Od początku trochę obawiałem się o moją kondycję, ale do największego podjazdu jeszcze jakoś się trzymałem. Niestety podjazd obok pomnika lotnika dał mi ostro w kość. Chwila nieuwagi, zatrzymanie i już do samego szczytu trzeba iść, przepuszczając tych jadących. Trochę sił tam zostało, później się do zemściło.

Za górą znów singiel za singlem, trasa mocno interwałowa, oczywiście jak na mazowieckie możliwości. Tereny miejscami mocno leśne, ale sporo też widokowych fragmentów wysokimi brzegami świdra, gdzie widać przyrodę w wiosennym rozkwicie. Aż by się chciało ruszyć na łowy z aparatem. Ale do mety jeszcze spory kawałek, dopiero bufet, którego spodziewałem się nieco później. Niestety zlokalizowany na singlowym podjeździe, przez co złapanie butelki z wodą i batonu wymagało nieco ekwilibrystyki. Na rozjeździe dystansów nie zastanawiałem się ani przez chwilę. Od początku planowałem jechać FIT, nie wziąłem bukłaka z wodą, miałem więc tylko bidon i złapaną na bufecie butelkę, która niezbyt pewnie trzymała się w tylnej kieszeni. Taka konfiguracja mogła się sprawdzić na płaskiej trasie z odcinkami asfaltu, tutaj niestety rzadko była okazja, żeby się napić. Podejrzewam, że miało to również wpływ na mój wynik.

W dwóch miejscach trasa prowadziła pod mostem. Pierwszy przejazd to stromy zjazd po piasku nad samym brzegiem rzeki, więc zjazd odbył się na butach, za mostem rower na ramię i strome ale na szczęście krótkie podejście. Drugi raz drewniana kładka pod postem i znowu stromo. Taka chwila odpoczynku od pedałowania.

Żałuję, że w zasadzie nie wiedziałem, ile kilometrów ma ta trasa. Informacja na stronie była inna, dzień przed startem została podmieniona, a już na miejscu okazało się, że znowu były jakieś zmiany. Bufet był w innym miejscu, długość trasy inna, brakowało tabliczek pod koniec trasy. Znienacka zobaczyłem informację, że do mety pozostały 2 kilometry, więc trzeba było jeszcze odrobinę sił z siebie wykrzesać. Do tego za ostatnim piaszczystym podjazdem brakowało taśm zabezpieczających, przez co łatwo było się zgubić. Strzałki były w takim miejscu, że łatwo było je przeoczyć. Jeszcze kilka zakrętów i ostatnia prosta. Na ostatnim kilometrze odcięło mi prąd, ale jeszcze dałem radę przyspieszyć i nareszcie meta. Udało się, pierwszy start sezonu rowerowego zaliczony.

Sektora nie obroniłem, spadłem do 8-ego, ale ogólnie jestem w miarę zadowolony. Piękna trasa, momentami dająca nieźle w kość, odpowiedziała na kilka moich wątpliwości. Muszę nad kilkoma elementami popracować i na pewno nigdy więcej z samym bidonem na trasę. Nad kondycją muszę ostro popracować, a przede wszystkim żeby jeździć, trzeba jeździć.

I na koniec wyniki MyBike.pl:

Kolegom poszło znacznie lepiej.

Krzysztof zajął czwarte miejsce w kategorii M5 na moim dystansie FIT (36. w Open),

Piotr pokonał dystans Mega (92. w M3, 268. w Open)

i moje 89. w M3 (240. w Open).

PS. Ryż z jabłkami i ze śmietaną to nie najlepsza opcja posiłku po zawodach dla kolarza, pełnego słodkich żeli, batonów i izotoników. Niezbędna była więc wizyta z McDonald’s dla przełamania słodyczy. A i mocna latte pomogła nie zasnąć z kierownicą.

PS 2. W najbliższą niedzielę powrót po 3 latach na Poland Bike do Twierdzy Modlin. Czas pozbyć się złych wspomnień 🙂

PS 3. Zdjęć szukam, może coś się znajdzie, to dorzucę.